Jak przetrwać studia – Biochemia

Dzisiaj wpis o przedmiocie na którym spędziłem zdecydowanie za dużo czasu i który mi się śni do tej pory… Biochemia!

Zajęcia odbywają się w Zakładzie Biochemii w budynku farmacji i trwają cały drugi rok. Składają się z trzech części: wykładów, seminariów i ćwiczeń.

Skład Zakładu za moich czasów… brrr…

Wykłady jak to wykłady, prawie nikt na nie nie chodził, bo zawsze były na godzinę 8:00 i po nich najczęściej było okienko np. do 13 (chyba, że akurat była fizjologia na 10:40). Na niektórych była robiona lista, ale nie było konsekwencji jak się nie było, po prostu czasami wykładowca jak poszło się do niego na kolokwium sprawdzał czy było się na jego wykładzie i w jakiś sposób mogło to pomóc i nigdy nie szkodziło.

Najgorsza część całych zajęć to seminaria. Najgorsze ponieważ było trzeba na nich się zgłaszać do odpowiedzi, zdobywać oceny, które później zbierało się do średniej i nie zawsze ta odpowiedź należała do najprzyjemniejszych. Są niektórzy prowadzący, którzy pozwalają się dobrowolnie zgłaszać i przed seminarium można się między sobą podzielić kto z czego odpowiada i złapać dobrą ocenę (ale zawsze ktoś musi odpowiedzieć, bo inaczej wybierają z listy), ale oczywiście są niektórzy, którzy pytają z listy i potrafią bez żadnych skrupułów wstawić 2… Jak np. niesławna mgr Majewska, która zawsze pytała z listy, zawsze sprawdzała na bieżąco co się mówi z jej notatkami w zeszycie, nie pozwalała zaglądać do notatek (mimo, że sama bez swoich nie potrafiła powiedzieć słowa) i stawiała najgorsze oceny ze wszystkich asystentów. Gorzej niż do niej (nie wiem czy jeszcze pracuje) nie można trafić, bo cała reszta jest raczej sympatyczna i nie robi problemów, ale oczywiście zawsze najlepiej pamięta się tego najgorszego. Tematy z zagadnieniami na zajęcia są w skrypcie do ćwiczeń laboratoryjnych.

Ostatnią częścią zajęć były ćwiczenia. Te akurat wspominam bardzo dobrze i nie wiem czy to dlatego, że tak dała mi w kość chemia czy zawsze trafiałem na fajnych prowadzących (niestety pani od zeszytu też miała ćwiczenia), ale w porównaniu do pierwszego roku to była zabawa. Ćwiczenia zaczynały się wejściówką do której wystarczyło przygotować się ze skryptu do ćwiczeń, najczęściej były to trzy pytania: dwa teoretyczne i jedno z przebiegu doświadczenia. Za wejściówkę jak za wszystko dostawało się ocenę i nie miało na nią wpływu ani przebieg dalszych ćwiczeń czy prowadzenie zeszytu jak na chemii. Chyba najprzyjemniejsza część całych zajęć z biochemii.

Sala na której mieliśmy ćwiczenia. Teraz podobno po remoncie

No dobrze, ale po co tyle tych ocen? Za moich czasów była możliwość bycia zwolnionym z jednego kolokwium jak miało się średnią ocen ze wszystkich części zajęć tj.: seminarium, ćwiczenia i 2/3 kolokwiów przynajmniej zdane na 3. Jeśli średnia z tych 4 części była >4 można było przyjść na ostatnie kolokwium, powiedzieć, że chce się z niego 2 i nie było konieczności poprawiania go. Taka przyjemna sprawa.

Co się tyczy kolokwiów to w ciągu całego roku są trzy kolokwia – pierwsze testowe (m.in. białka, energetyka, DNA i RNA), drugie (węglowodany i lipidy) i trzecie ustne (m.in. aminokwasy, witaminy, kwasy nukleinowe, nerka, wątroba). Teoretycznie jak wszystko na tych studiach, ocena zależała od tego do kogo się trafi i były osoby u których zdawanie było masakrą (kierowniczka) i osoby do których każdy chce trafić (np. dr Szumiło). Co się tyczy pytań to nie ma żadnej bazy, bo są one żywcem wzięte z zagadnień, z których odpowiada się na seminariach i niestety czasami prowadzący będzie wymagał rysowania wzorów. O ile dobrze pamiętam to osoby z najlepszymi ocenami najczęściej trafiały do najgorszej opcji (ale dlaczego najlepsi mają się tego obawiać?), ale nie wiem czy ten trend ciągle się utrzymuje. Jak dla mnie najgorszą rzeczą w kolokwiach był głupi regulamin, że drugie terminy były dopiero w maju przez co niektórzy mówili sobie „trudno, nauczę się na maj” i nagle w maju mieli wszystkie trzy kolokwia z biochemii, czasem jakieś zaległości z fizjologii (która drugie terminy również miała w maju) i bieżące zaliczenia z innych przedmiotów.

Jeśli chodzi o egzamin to miał formę testową, jednokrotnego wyboru. Kiedyś nikt nie spisywał z niego pytań, bo na tych wcześniejszych latach rzadko powtarzały się pytania na kolejnych terminach (i przez jakiś czas drugi termin był ustny), ale warto przerobić te dwie książeczki z testami, które można kupić w skrypciarni (zawsze jakieś pewne punkty).

I klasycznie na koniec – z czego się uczyć? Pozycji jest bardzo dużo, jednak ja jako biochemiczny weteran polecam dwie pozycje:

  • „Krótkie wykłady – Biochemia” (na pierwszy dział)
  • „Biochemia” Bańkowskiego (drugi i trzeci dział)

Co dla bardziej ambitnych jest jeszcze podręcznik Harpera, którego osobiście nienawidzę i chyba lepiej skupić się na dwóch polecanych pozycjach. Oczywiście będziecie słuchać, że biochemii należy się uczyć tylko z Harpera lub Stryera, ale jest to nieprawda i nawet jak komuś zależy na bardzo dobrej ocenie to może ją zdobyć bez zaglądania do nich (no chyba, że jest masochistą). Jedyne czego brakuje w polecanych przeze mnie tytułach to przemian aminokwasów (nie wiem jak w nowszych wydaniach), co jest kluczowym działem trzeciej części zajęć i trzeba zrobić sobie z tego osobną notatkę.

Strona internetowa Zakładu

I na sam koniec wpisu wrzucam demotywator, który zawsze pojawia się tuż przed pierwszym kolokwium i egzaminem z biochemii 🙂 Jak dla mnie ponadczasowy i zawsze mnie rozśmiesza 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s